15 listopada 2012

Tonight let's get some


Tak naprawdę przez kilka pierwszych dni nikt nie wiedział co dokładnie się ze mną dzieje. Zamknęłam się w domu i nie odbierałam od niego połączeń, nie otwierałam drzwi. Nawet chłopcy chcieli ze mną porozmawiać, ale chyba próby ich zmęczyły i zrozumieli, że to i tak nie ma sensu, bo chcę zostać sama.
Wreszcie. Cisza. Nikt nie siedział nade mną i nie dyktował mi co mam robić. Chciałam jakoś odreagować i przemyśleć to wszystko, chociaż nie było tak naprawdę czego rozdrabniać. Wszystko było jasne. Czarne na białym. Nie potrzebowałam wyjaśnień, błagań, przeprosin. To wszystko było takie bezsensowne i… zbędne. Chciało mi się rzygać, jak pomyślałam, że mógłby tu wejść i zacząć kłamać mi prosto w oczy. „To dla naszego dobra” przedrzeźniałam go w myślach.
Szczerze mówiąc, mimo tego, że użyłam wcześniej słów „chciałam jakoś odreagować”, nie robiłam nic specjalnego. Dniami zasłaniałam okna i gapiłam się w telewizor, a nocami siadałam na balkonie i wypalałam jednego papierosa za drugim, słuchając trochę cięższej muzyki. To przez te dni wypaliłam swojego pierwszego papierosa, bo zwykle sam zapach mnie odrażał.
Nigdy nie wiedziałam, że muzyka potrafi zdziałać tak wiele w czyimś życiu. Pokazała mi, że mimo tego, że jestem w gównie, mam iść dalej - cokolwiek by się nie stało. Dawała mi siłę na nowy dzień, chociaż dość często trapiły mnie zwątpienia. Nie chciałam myśleć o rodzicach i Niallu, ale to właśnie te dwa problemy zatruwały mi życie.
Nadszedł kolejny dzień. Obudziły mnie promienie słońca i smród dochodzący z kupki ubrań, rzuconej na podłogę. Zaburczało mi w brzuchu, więc niechętnie wstałam z łóżka i podeszłam do lodówki i ku zdziwieniu nie było nic poza kartonem pomarańczowego soku. Brzuch domagał się jedzenia, więc postanowiłam go oszukać i wypić dwie szklanki wody z kranu. Co jak co, ale te kilka dni wiecznego smutku coś jednak dały. Nie miałam takiego apetytu jak kiedyś, po prostu nic nie jadłam, bo nie czułam takiej potrzeby, przez co trochę schudłam.
"No nie, to chyba ten dzień, w którym trzeba wyjść z domu." Popatrzyłam zniecierpliwiona w kierunku okna i zabrałam się za wrzucanie wszystkich ciuchów do pralki. Wyszłam na balkon i odpaliłam papierosa, szukając znajomej twarzy na ulicy. Margaret (uliczna sprzedawczyni owoców) popatrzyła się na mnie zawiedzionym wzrokiem i pokiwała palcem.
- Tylko nie wpadnij w nałóg.
- Jasne – rzuciłam i szybko weszłam z powrotem do domu.
Ruszyłam do łazienki i wzięłam krótki prysznic. Znalazłam jedną z ostatnich czystych koszulek i włożyłam przykuse spodenki z wielką plamą sosu pomidorowego. Wzięłam ze sobą plecak i zajrzałam do portfela, co jeszcze bardziej zniechęciło mnie do życia, bo zostało mi jedynie na dzisiejsze zakupy, co oznaczało, że muszę pójść na zmywak, bo pewnie tylko tam dostanę robotę. Zamknęłam dom i wyszłam z kamienicy, patrząc podejrzliwie na każdego z obecnych na tej ulicy.
- Jak ty wyglądasz, dziecko…
- Dzięki, Margaret. Mówiłam ci już kiedyś, że zajebiście dobrze pocieszasz ludzi?
Popatrzyłam na jej twarz z ogromną powagą.
- Brzoskwinie czy banany?
- Bierz i to, i to.
- Nie mam aż tyle pieniędzy…
- Nic nie szkodzi. Można powiedzieć, że dostaniesz to ode mnie za darmo. Taki prezent.
Do jednorazowej siatki zapakowała pięć bananów i dziewięć brzoskwiń, a po chwili bez wahania dorzuciła do niej trzy garści czereśni i dwie cytryny.
- Wystarczy… Dzięki.
- Uśmiechnij się.
Zaśmiałam się i po chwili zakryłam usta rękoma, wiedząc, że od kilku dni nie myłam zębów.
Ruszyłam w stronę Tesco i zaczęłam wrzucać do koszyka najtańsze i najpotrzebniejsze rzeczy, a wśród nich były oczywiście setki kartonów z sokami pomarańczowymi i bananowymi, surówki i jedzenie do szybkiego odgrzania w mikrofalówce. Wychodziłam zza zakrętu, gdy ktoś na mnie wpadł.
- Wiktoria?
- Aaron?
- Co ty tu robisz?
- Poluję na słonie, nie widać?
Zaśmiał się odgarniając krótką grzywkę z czoła. Był ubrany w dżinsy i czerwoną koszulkę.
- Robię zakupy na dzisiejszą imprezę. Może chciałabyś przyjść? – zapytał, uśmiechając się.
Popatrzyłam na niego, przez dłuższy czas uśmiechając się, żeby dać mu iskierkę nadziei, kiedy odrzekłam.
- Nie, dzięki.
Ruszyłam do kasy. Zaczął za mną iść.
- Daj spokój. Jeśli chodzi o alkohol - będzie. Nie musisz nic przynosić.
- Nie chodzi o to. Nie chcę. Ale dzięki.
Zaczęłam wystawiać produkty na taśmę. Dorzuciłam paczkę papierosów, które stały obok kasy.
- Odwdzięczę się. Obiecuję. Przyjdź, to wiele dla mnie znaczy.
- Wyślij mi adres sms’em - rzuciłam po dłuższym namyśle.
Wróciłam do domu, zdezorientowana tym, że właśnie zgodziłam się na uczestniczenie w imprezie osoby, której prawie nie znam. Ale co mam lepszego do roboty? Słuchanie muzyki i wyniszczanie się papierosami? A no tak, lepiej to robić na głośnej imprezie.
- Wiktoria?
Stanęłam w bezruchu, żeby nie było słychać, że jestem w domu. Drzwi się otworzyły.
- Na następny raz chociaż spróbuj zamknąć drzwi, jeśli chcesz już kogokolwiek okłamywać.
Zayn wszedł niepewnym krokiem i stanął przy mnie.
- Nie pytaj jak się czuję, nienawidzę takich pytań - rzuciłam i poczęstowałam go papierosem.
Popatrzył na mnie ze wzrokiem pełnym żalu. Nie potrafił ukryć, że dołuje go ta cała sytuacja; że musi być po środku i każdemu dogadzać, raz znosić moje humory, raz Nialla. Przytulił mnie delikatnie i odpalił papierosa.
- Skoro oboje za sobą tęsknicie, czego do siebie nie wrócicie?
Na te słowa podniosłam szybko głowę, ale po chwili udałam, że mało to mnie obchodzi.
- Niall mówił, że tęskni? – zapytałam - I kto powiedział, że ja za nim tęsknię?
- Nie, tylko całymi dniami i nocami o tym rozmawia. Tak, nocami też, sama wiesz, że gada przez sen. A ty jeszcze udajesz, że masz go gdzieś.
- Mam.
Tą odpowiedzią nawet siebie samej nie przekonałam. Stałam po środku pokoju, gapiąc się w podłogę i czekając na to, aż Zayn powie to i owo o tym, co mówi o mnie Niall, ale się nie doczekałam.
- Mówił coś bardziej konkretnego?
Zayn popatrzył na mnie zaciekawiony.
- Mówił.
Przeszłam powoli do kuchni i nalałam sobie soku do szklanki.
- A wiesz może co?
- Wiem – uśmiechnął się.
- Ile będziesz się tak jeszcze ze mną bawił?
- Nie będę. Nie mam zamiaru przekazywać ci tego, co mi mówi. Sami to rozwiążcie. Spieprzyliście to.
- „Spieprzyliście”? Chyba nie znasz definicji tego słowa.
Zaczęło się ściemniać, więc postanowiliśmy obejrzeć horror. Zayn wypożyczył wcześniej jakiś japoński dramat, który prędzej rozbawił nas do łez, niż przestraszył.
- Dostałaś sms’a.
Automatycznie złapałam się za głowę i rzuciłam do telefonu.
- Zapomniałam o imprezie... Wiesz może gdzie to jest?
Pokazałam sms’a z adresem zamieszkania Aarona.
- Jakieś dziesięć stacji metrem stąd.
- Muszę się zbierać… Nie wkurzysz się, jak cię wyproszę?
- Do kogo idziesz?
- Do kolegi.
- Jak ma na imię?
- Jesteś z policji? – zapytałam, śmiejąc się.
- Po prostu się o ciebie troszczę...
- Aaron, poznałam go w sklepie muzycznym.
Zayn uśmiechnął się, jakby coś przede mną ukrywał.
- Idę z tobą.
- Jak to idziesz ze mną? Chcesz ściągnąć setki paparazzi i piszczące fanki do jego domu? - próbowałam go przekonać, choć wiedziałam, że Zayn nie da za wygraną.
Zostawiłam go w pokoju i pobiegłam w stronę ciuchów, które przez cały dzień się suszyły. Założyłam jeszcze wilgotne szorty, szarą koszulę w kratę i czarne trampki.
Weszliśmy do domu pełnego nieznanych nam ludzi. Impreza najprawdopodobniej trwała już kilka godzin. Wszyscy bawili się w najlepsze. Nie zabrakło dymu papierosowego, zapachu piwa i taniego wina. Zaczęłam się rozglądać, ale nie widziałam nikogo znajomego. Pociągnęłam za sobą Zayna i zaczęliśmy iść w stronę pomieszczenia, z którego dochodziło najwięcej krzyków.
Ludzie grali w gry planszowe. Każdy ruch coś oznaczał. Czasami, jak ci się poszczęściło i stanąłeś na dobre miejsce, gra omijała cię przez dwie kolejki, ale jak miałeś pecha, stawałeś na pole i musiałeś wypić od trzech, czasami do siedmiu kieliszków.
- Zayn, co u ciebie? - ułyszałam znajomy głos.
- Aaron? Skąd wy się znacie? - zapytałam, ale żaden z nich mnie nie słuchał. - Idę po piwo... - dalej nic. - Idę skoczyć z dachu tego apartamentowca! - wciąż rozmawiali w najlepsze.
Postanowiłam ich zostawić i rozejrzeć się za jakimiś ciekawymi. Wzięłam do ręki kubek z piwem i usiadłam na sofie, przyglądając się parze, która obściskiwała się przy ścianie. Odruchowo pomyślałam o Niallu, ale szybko wypadł mi z głowy, bo obok mnie usiadł Aaron i zaczął wypytywać:
- Co u ciebie? Przepraszam, że się tak zagadałem z Zaynem, ale długo się nie widzieliśmy.
- Skąd się znacie? - powtórzyłam swoje poprzednie pytanie.
- Z podstawówki. To śmieszne, wtedy był zwykłym dzieciakiem, często byliśmy nawet wyzywani przez innych uczniów, a teraz jest sławny, ma dziewczynę... No i wspaniałych przyjaciół, takich jak ty.
Milczałam. Postanowiłam zostawić ten komplement bez komentarza, choć nie ukrywałam, że było mi miło. Objął mnie ręką i podał kolejny kubek piwa. Nagle jego telefon zadzwonił.
- Wybacz, komplikacje...
Wstał pospiesznie i wyszedł z pokoju. Postanowiłam poszukać Zayna, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Wróciłam na to samo miejsce, gdzie wcześniej siedziałam z Aaronem i zapaliłam papierosa. Poczułam się poczęstowana, bo cała paczka leżała na szklanym stoliku tylko metr ode mnie.
Odwróciłam lekko głowę i zobaczyłam go. Moje serce zaczęło skakać, ale to z nerwów, bo nie wiedziałam co zrobić. Śmiać się? Płakać? Co on tu robi? Niallowi zaczęły się świecić oczy na mój widok i chciał podejść w moją stronę, ale wstałam i wybiegłam z domu. Usiadłam nad basenem, wrzucając końcówkę papierosa do wody. Alkohol zaczął działać, przez chwilę bałam się, że wpadnę do wody, bo moje myśli kręciły się niczym karuzela w wesołym miasteczku, ale jakoś nad nimi zapanowałam. Modliłam się, aby tu nie przyszedł, ale po chwili sama złapałam się na myśleniu, że chciałabym, aby mnie przytulił i żeby już wszystko na zawsze było między nami dobrze. Zamiast niego podszedł Aaron.
- Przepraszam, jakiś nieproszony kretyn dostał się na imprezę, na szczęście chłopaki szybko się z nim rozprawili... - sięgnął do kieszeni i wyjął z niej paczkę wiśniowych Djarumów.
- Dzięki... Moje ulubione. - wymamrotałam - Ale za dużo palę, powinnam z tym skończyć.
Zaciągnęłam się i położyłam głowę na ziemi.
- Niby to nie są obrzeża Londynu, a jednak zawsze można dostrzec kilka gwiazd. Wspaniały widok.
Nie mogłam mu nic odpowiedzieć, bo zaczęło mi się robić niedobrze. Nie kontrolowałam nad swoim ciałem i językiem, moje oczy widziały wszystko podwójnie.
- Dobrze się czujesz?
Zaprzeczyłam głową. Zaśmiał się po cichu i wziął mnie na ręce. Chwilę potem byłam w ciepłym pomieszczeniu, Aaron położył mnie na łóżku i podał butelkę z piwem. Pokręciłam przecząco głową.
- To tylko jedno piwo. Jeśli będziesz się źle czuć, możesz u mnie nocować.
Wzięłam butelkę do ręki. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, ale w pewnej chwili nie wiedziałam co się dzieje. Wiem, że ktoś zdjął moją koszulkę, pewnie Aaron chciał mnie przebrać w coś czystego, bo zwymiotowałam. Zauważyłam cień, który zaczął zdejmować moje spodnie.
- Co robisz? - zapytałam żałośnie, ale usłyszałam tylko cichy śmiech.
Ktoś wszedł do pokoju. Krzyki. Kłótnie. Znajome głosy. Głowa dalej boli, ale nic nie widzę. Jest ciemno. Ktoś mnie bierze na ręce. Kim jesteś? Gdzie idziemy?